„Hadewijch”. Kiedy Bóg staje się kochankiem…

Surowy i zimny naturalizm oraz chirurgiczna precyzja… „Hadewijch” to kino, z którego trudno się otrząsnąć i na które patrzeć można z różnych perspektyw. Niby nie surrealistyczne, ale mnóstwo w nim scen niejasnych, niepoddających się łatwej ocenie i interpretacji. Ten film „uwiera”… i to długo jeszcze po jego obejrzeniu.
Główna bohaterka filmu Bruno Dumonta to młoda Francuzka – Celine, która zamiast burżujskiego życia w pałacu jej ojca dyplomaty, wybiera katolicki klasztor. Tak bardzo pragnie poczuć bliskość Boga, którego dziewczyna traktuje jak swojego kochanka. Ale jej dążenia do wprawiania się w ekstatyczne stany komunii z Bogiem nie spotykają się z aprobatą matki przełożonej, więc Celine musi wrócić do świata, gdzie można chodzić do klubów i na koncerty…

Interesuje mnie mistycyzm, ponieważ wykracza poza granice filozofii – mówi Bruno Dumont. – Mistycyzm przenosi nas w obszary, w których pytania o przyczynę tracą rację bytu, w miejsca wolne od słów, od sposobu, w jaki rozumiemy świat. To obszary bliskie kinu, myślę, że właśnie kino jest zdolne zgłębiać je i wyrażać. Całe ich skomplikowanie. Nie jestem religijnym człowiekiem, tradycyjnie wierzącym, ale wierzę w łaskę, w świętość, w sacrum, które traktuję jako ogólnoludzkie wartości. Stawiam Biblię obok Shakespeare’a, to dla mnie nie tyle święta księga, ile dzieło sztuki.
Zaciekawiło mnie w pismach mistyków fizyczne doświadczenie obecności Boga – mówi Bruno Dumont – Hadewijch również pisała o kontakcie z ciałem Chrystusa i o przyjemności, jaką jej ciało z tego kontaktu czerpie. Mistycy są zdolni doświadczać nieskończoności poprzez własną fizyczność. Odmawiają sobie pokarmu. Nie pozwalają na sen. Ich ciała potrafią dotknąć sacrum.