Z wizytą u ludu Tzotzil. Czyli katolicyzm po indiańsku


Meksyk. San Cristóbal de las Casas i San Juan Chamula (Fot. Enrique Melgar / Flickr)

Chodzą do kościoła, ale nie na mszę. Modlą się do świętych, ale tylko tych, co spełniają ich prośby. Żony wybierają sobie po kształtach łydek. Spróbuj zrobić mu zdjęcie, a możesz gorzko pożałować. Kim są i w co wierzą meksykańscy indianie z plemienia Tzotzil?

Niespełna 3,5-tysięczne miasteczko San Juan Chamula, położone na wysokości 2260 m n.p.m. w meksykańskim stanie Chiapas, w czasach prekolumbijskich było ważnym ośrodkiem ludu Tzotzil. I do dziś pozostaje niemal nieskażone przez „cywilizację”. Tutejsza ludność zachowała swoje pradawne zwyczaje, wierzenia i tradycje, a także wciąż posługuje się starym językiem Majów (tzotzil). Blisko 60 proc. tutejszej ludności w ogóle nie mówi po hiszpańsku. Wszyscy zaś uznają jedynie zwierzchnictwo plemiennych przywódców, a nie meksykańskie prawo.

Plemię Tzotzil żyło w tych okolicach od niepamiętnych czasów. W 1484 r. zostało podbite przez Majów i zasymilowało się z nimi. Po roku 1527 uciekli przed hiszpańskimi konkwistadorami w niedostępne góry Chiapas. W 1867 r. San Juan Chamula doświadczyło indiańskiej rebelii na podłożu religijnym i kastowym. A w 1994 stało się jednym z centrów rewolucyjnego ruchu wyzwolenia Indian EZNL i w rezultacie uzyskało autonomię. Patronkami miasteczka są święte Marta i Maria Magdalena. W dni tych patronek odbywają się tu pielgrzymki i procesje, w których noszone są obrazy z ich wizerunkami.

Indianie z plemienia Tzotzil (Fot. tatogra / Flickr)
Indianie z plemienia Tzotzil (Fot. tatogra / Flickr)

Kościół bez księdza i bez mszy

Wstęp do kościółka pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela, mieszczącego się w centrum San Juan Chamula dla obcych jest płatny. Nie uraczysz tam jednak ani ołtarza, ani monstrancji, ani księdza, ani nawet mszy. Ksiądz pojawia się sporadycznie i tylko po to by ochrzcić nowo narodzone dzieci, ale jeszcze przed zmrokiem musi zniknąć z wioski. Majowie z Chamuli uważają, że nie potrzebują żadnych pośredników i mogą bezpośrednio kontaktować się z Bogiem. Sami dbają o swoją świątynię. W pobliżu znajduje się wieś innych potomków Majów – Zinacantá, gdzie znajduje się również spory, chociaż mniej zadbany kościół.

Przekupni święci

Indianie w nieszczęściu i chorobie zwracają się do świętych. Przesiadują w kościele pod ich figurami, ubranymi w haftowane złotymi i srebrnymi nićmi szaty. Wybierają sobie jedną z figur i modlą się do niej o urodzaj czy uzdrowienie. Jeśli prośba zostanie wysłuchana, z wdzięczności będą stawiać przed świętym butelki z alkoholem i miseczki z kukurydzą, będą tłuc jajka i ukręcać głowy kogutom, będą skrapiać ich krwią podłogę wokół świętego, będą palić świecie i ozdobią jego szaty nowymi haftami. Ale miej Boże w swojej opiece takiego świętego, który pozostanie głuchy na ich modły! Wówczas posypią się groźby i obelgi… Nie jeden święty skończył na golasa, gdyż rozwścieczeni jego brakiem hojności wierni obdarli go z szat.

Ludzie Tzotzil doskonale wiedzą, iż wszelkie choroby mają swój początek w chorobie duszy. A uwolnić duszy od złych mocy nie mogą lekarze czy kapłani. Tutaj trzeba curanderos. Zamroczony alkoholem szaman odprawia rytuał oczyszczania w kościele, w towarzystwie przekupnych świętych…

Coca-cola na cmentarzu

Ze względu na to specyficzne połączenie katolicyzmu oraz starych rytuałów indiańskich, San Juan Chamula chętnie odwiedzają turyści. Szczególnie podczas dwudniowych obchodów Święta Zmarłych. Na starym cmentarzu wprost z samochodów sprzedaje się coca-colę, ponieważ wierzą, że kiedy się człowiekowi odbija, zły duch opuszcza ich ciało. Dawniej całymi godzinami przesiadywali na cmentarzu, czekając na ten moment. Aż odkryli, że po coli odbija się szybciej. odkryli, że doznanie to znacznie przyspiesza wypicie gazowanej coca-coli.

Mieszkańcy gromadzą się w odświętnych strojach przy kościele. Całą posadzkę świątyni pokrywają wtedy igły sosnowe. Na kilkunastu stołach płoną porozstawiane lampki i świece. Na posadzce siedzą mężczyźni, kobiety i dzieci. Jedzą i popijają mocny alkohol pox pędzony z trzciny cukrowej lub napoje orzeźwiające. Wielu modli się przed licznymi ołtarzami i kapliczkami. Indianki w trakcie modlitwy składają na posadzce ofiary zawinięte w stare gazety. Rozbijają jajka, zarzynają koguty, spryskują ich krwią podłogę dookoła, odprawiają jakieś czary. Wszystko skrapiają jakimś płynem z małych buteleczek. Wierni rozwieszają na figurach świętych lustra. Patrzą na swoje odbicie tak długo, aż przestają siebie widzieć. Czasami z upojenia pulque albo tequilą. Chodzi o zatarcie swojego ego w takim stopniu, by przestać siebie samego dostrzegać.

Meksyk. Cmentarz w San Juan Chamula (Fot. Graeme Churchard / Flickr)
Cmentarz w San Juan Chamula (Fot. Graeme Churchard / Flickr)

Życie seksualne ludu Tzotzil

Kawalera Tzotzil nie interesuje zgrabna sylwetka czy ładna buzia. On patrzy tylko na nogi. Albowiem najważniejsze u przyszłej wybranki są… łydki. Mają być silne i umięśnione, gdyż tylko kobieta, która ma potężne łydki udźwignie ciężar macierzyństwa. Kiedy natrafi się odpowiednia kandydatka, kawaler ubiera białe, wełniane sarapes (poncho ściągane w pasie skórzanym pasem) i udaje się do rodziców dziewczyny z butelką posh – destylatu z trzciny cukrowej. Jeżeli rodzice wypiją, znaczy że przyjmują oświadczyny. Zgodę wydać musi również sama wybranka. Jeśli i ona wypije szklaneczkę, małżeństwo uważa się za zawarte. Do tego również nie potrzeba księdza. Młodzi zajmują skrawek ziemi na skraju wioski i z pomocą obu rodzin budują swój własny dom i przygotowują ziemię pod uprawę kukurydzy. Ziemia według Tzotzil należy do Boga, a człowiekowi zostaje tylko czasowo użyczona. Nie możemy jej posiadać, jak to się ludziom Zachodu wydaje…

Zwyczajne nadzwyczajne życie w wiosce

Tutejsza ludność żyje z rolnictwa, hodowli, rękodzieła i turystyki. Leczeniem mieszkańców zajmują się przede wszystkim szamani. Starszyzna przekazuje młodym swoją wiedzę ucząc ich gry na harfie. Grają tam bardzo delikatną i tajemniczą muzykę, jakiej nie uraczycie nigdzie indziej na świecie.

W całej wiosce obowiązuje całkowity zakaz robienia zdjęć, co obwieszczają liczne tablice informacyjne. Według tutejszych wierzeń, poprzez fotografowanie można ukraść komuś duszę, zauroczyć dziecko, a także zniweczyć skuteczność modłów. Nie warto ryzykować, gdyż incydenty z poturbowaniem fotografujących turystów już się zdarzały…

Więcej na ten temat dowiesz się w książce „Na początku jest koniec. Na szlakach duchowości Majów„.

mm

[buybox-widget category=”book” ean=”9788328705036″]

 

Tagi: , , , , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *