Magiczne praktyki pierwszych Słowian


Magia ma bardzo specyficzny charakter, gdyż nie wprowadza do działania nowych, należących do jej zakresu istot nadprzyrodzonych, działa przez samego zainteresowanego człowieka lub czarownika, zasadza się zaś na praktykach i środkach o charakterze przyrodzonym, lecz powodujących w nadprzyrodzony sposób przyrodzone skutki. Magia może w swych praktykach wykorzystywać również istoty nadprzyrodzone, te jednak są przejmowane z innych dziedzin religii i są w magii zjawiskiem wtórnym, nie postulowanym przez istotę magii. Ta, nie tylko należy do najstarszych dziedzin polidoksji, ale też jest dziedziną najbardziej żywotną dzięki prostocie swojego systemu ideologicznemu, w którym człowiek sam narzuca swą wolę porządkowi naturalnemu w pożądanym dla siebie kierunku w najłatwiejszy sposób, z pominięciem wszelkich rygorów religijnych. Człowiek nie umie oprzeć się pokusie wywarcia wpływu na świat otaczający w korzystnym dla siebie sposobie.

Łatwo też zrozumieć, że kościół toczył z magią i wszelkiego rodzaju wróżbiarstwem najtrudniejszą i nieskończoną walkę. Nie odniósł jednak na tym polu zbyt wielu sukcesów. Przeciwnie – sam dostarczył czarownikom nowych środków magicznych. Tak nożem czyniono znak krzyża na chlebie, do czarów służyła drzazga, odłupana od ściany kościelnej albo i Pismo Św. Spotkanie osób duchownych wróżyło nieszczęście, a kapłanom świeżo wyświęconym zabraniano praktyk czarodziejskich, stanowiących bez wątpienia intratne zajęcie.

Magia przybierała u Słowian rozmaite formy. Wierzono w sny, w rzucanie losów, w spotkanie, w urok, we wróżbę, i w zaczarowanie. Noszono też przy sobie amulety, przywiązywano je dzieciom i obcięte paznokcie rzucano w zanadrze. Te czarowne zabiegi, mogły spowodować urodzaj albo też nieurodzaj, dotknąć niwę sąsiada lub uśmiercić jego bydło, służyły do leczenia niemocy, lub kobietom do obudzenia miłości.

Z czasem wykształcił się dział magii zielarskiej i leczniczej. U Słowian magia i medycyna wzajemnie się uzupełniały. Niemalże nie mogło być mowy o magii bez medycyny i odwrotnie – o medycynie bez magii. Widać to chociażby w sposobach leczenia. Chorobę można było: podrzucić, przybić kołkiem (klinem, gwoździem), przypiec, wycisnąć, wymienić, wyssać, wytrząsnąć, spalić, puścić z wodą, zadać, zawiązać, zażegnać, zakląć, zakopać, zapiec, a nawet zaśpiewać i zatańczyć. Trzeba było tylko pamiętać, żeby nie wymienić głośno jej imienia. Zgodnie bowiem z myśleniem magicznym, nazywając coś po imieniu, można ściągnąć to sobie na głowę. Przyczyny chorób też były magiczne. Wierzono, że do ciała mogą się dostać żaby, węże, jaszczurki, myszy, nawet żółwie (stąd nazwa choroby – rak). Za winowajczynię wielu chorób uważana była macica. Sądzono, że jest złośliwym stworem, czymś w rodzaju żaby o długich ramionach, która siedzi w kobietach i mężczyznach, a do tego może się wściekać i wędrować po całym ciele. Gdy macica zwierała ramiona, człowiek zwijał się z bólu. Skwapliwie podrzucano chorobę innej osobie. Chorego, rozebranego do naga, oblewano wywarem z ziół. Wierzono, że dolegliwości przejdą na tego, kto pierwszy przekroczy miejsce zmoczone płynem z chorego. Jeśli nie poskutkowało podrzucenie, choróbsko zniechęcano nagryzaniem, kłuciem, drapaniem i biciem – oczywiście biednego pacjenta. Jeszcze lepszym sposobem obrzydzania chorobie pobytu w człowieku było jedzenie czegoś ohydnego w smaku i w postaci, na przykład łajna. Wiele z tych szaleństw ma dziś swoje naukowe wytłumaczenie (np. w przypadku febry zalecano żucie kory wierzby, która zawiera chininę). Najbardziej bano się jednak zarazy. Oczywiście, jak inne choroby, uważano ją za sprawkę demonów. Słowianie wierzyli w całą armię demonów chorobotwórczych. Na szczęście znali liczne sposoby, jak można je zwieść. Przykładowo, ciężarna kobieta, aby uchronić swoje dziecko przed demonami, powinna się przebrać za mężczyznę. Chorzy czernili twarze i przebierali się, by udawać przed własną chorobą, że to nie oni. Do odstraszenia demona, szczególnie przydatne były zioła.

Kult, jakim prasłowianie otaczali wody, gaje i kamienie nie oznacza wcale, że ubóstwiano te przedmioty. Jeśli oddawano im cześć, to czczono je jako siedliska duchów. Dostępne źródła wymieniają jednak jeszcze inne przedmioty kultu natury, głównie żywioły: słońce i ogień, źródła i drzewa. Jeśli wziąć pod uwagę, że ogień suszy i zarazem powoduje dojrzewanie plonów i że woda użyźnia glebę, to możemy dowieść, iż nasi słowiańscy przodkowie, w gruncie rzeczy byli wyznawcami kultu agrarnego. Natomiast doniesienia, jakoby Słowianie czcią otaczali także koguty i kury, należy odstawić na półkę z bajkami. Podobnie jak kozły, barany i konie miały one raczej znaczenie środka magicznego, gdyż były składane bogom w ofierze. Ale w żadnym wypadku nie były przedmiotem kultu.

Tagi: ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *