Matka Polka w Maroku

Człowiek nigdy nie wie wszystkiego, nawet o sobie samym. Właśnie ze zdziwieniem odkryłam, że moja tolerancja na odmienne zwyczaje i kulturę mocno spada, kiedy w grę wchodzi moje własne dziecko. Cóż, jestem tylko człowiekiem… i nikt nie może ode mnie wymagać, abym była kimś więcej niż tylko człowiekiem.
Zastanawiam się, jakby to ująć, żeby nic nie napisać, a jednak napisać, żeby między wierszami przemycić to, co leży mi na sercu i ciśnie się na usta i żeby jednocześnie nie dać pretekstu głupcom do wyciągania pochopnych wniosków i triumfowania: A nie mówiłem, że Arabowie zamykają kobiety w domu i zabierają im dzieci?! Bo temat jest znów delikatny i drażliwy. Łatwo kogoś urazić, a tego najmniej bym chciała. Trudno jednak przemilczeć własne odczucia, trudno udawać, że się ich nie ma, że wszystko jest ok. Bo nie jest!
Kiedy nasz mały Muslimek przybył wreszcie na świat, oczywiście wszyscy oszaleli na jego punkcie. Nie specjalnie mi się podobało, że wszyscy go obcałowują i ośliniają. Szczególnie jeśli robili to zupełnie obcy ludzie. A w Maroku jest rzeczą zupełnie normalną, że byle przechodzień może przystanąć i pocałować Twoje dziecko. Nikogo to jakoś nie dziwi i nie frustruje. Nikogo z wyjątkiem mnie. Natrętne myśli o wstrętnych mikrobach ukrytych w tych słitaśnych pocałunkach spędzały mi sen z powiek bardziej niż ciągłe kwilenie małego. Inna rzecz, która doprowadzała mnie do szaleństwa to niekończące się tłumy gości, którzy przybywali z różnych krańców Królestwa, by pogratulować nam potomka. Zamiast jednak obejrzeć śpiące dziecko i cichaczem wymknąć się na herbatę i ciastka do salonu (jakby to z pewnością wyglądało w Polsce), goście rozsiadają się wokół łóżeczka drzemiącego maleństwa i drą się jeden przez drugiego. Dzwonią telefony komórkowe, trzaskają drzwi, szeleści folia z rozpakowywanych prezentów, wszystko gra i buczy… aż w końcu i sam mały zaczyna się drzeć na cały regulator. Miałam ochotę wystawić ich wszystkich za drzwi, ale przecież nie mogłam. Ughhh. Jeśli do tego dorzucimy kilka arabskich (mało racjonalnych) zwyczajów to powstanie nam koktajl, którego żadna Europejka nie przełknie bez zgrzytania zębami. Próbowałam szukać ratunku u wujka Google. Okazało się, że nie tylko ja mam kłopot z ich akceptacją: Forum o depresji poporodowej, problemach macierzyńskich w związku mieszanym i arabskich teściach. Ale więcej o tych zwyczajach, z których przecież nie wszystkie są takie złe…
Modlitwa do uszka
Ojciec dziecka lub najstarsza osoba w rodzinie odprawia nad noworodkiem Adhan, czyli szepcze mu do uszka muzułmańskie wezwanie do modlitwy:
Allahu akbar (4x) / Allah jest wielki
Aszhadu an la ilaha illa’llah (2x) / Wyznaję, że nie ma Boga prócz Allaha
Aszhadu anna Muhammadan rasulu’llah (2x) / Wyznaję, że Mahomet jest wysłannikiem Allaha
Hajja ‚ala’s-salat (2x) / Przychodźcie na modlitwę
Hajja ‚ala’-l-falah (2x) / Przychodźcie ku zbawieniu
Allahu akbar (2x) / Allah jest wielki
La ilaha illa’llah / Nie ma Boga prócz Allaha
W ten sposób maleństwo dołącza do grona wyznawców islamu, a pierwsze słowo, jakie słyszy na tym świecie to imię Allaha. Praktyka odbiega jednak od teorii, bo w rzeczywistości ojciec, który nie jest przecież obecny przy porodzie, wypowiada modlitwę nieco później. Zatem dziecko ma okazję usłyszeć wcześniej jeszcze kilka innych rzeczy. Nasz mały Muslimek, jako że towarzyszył mi jeszcze podczas zszywania, usłyszał najpierw kilka siarczystych: O fuck! Fuck! Fuuuck!
Pierwsze ubranko
Ubranko, w które dzidziuś został ubrany zaraz po urodzeniu, zostanie uprane i odłożone do szafy na wieeeele lat. Aż do momentu, kiedy nasz dzidziuś będzie już całkiem dorosły i sam będzie miał dzidziusia. Wówczas jego dziecko zostanie ubrane w ten sam strój, który w dniu swoich narodzin miał na sobie jego tatuś czy mamusia. I tak pierwszy śpioszek czy kaftanik przechodzi z pokolenia na pokolenie. Podobnie zresztą jak pierwsze ubranko, w którym dziecko poszło do szkoły.
Talizmany pod podusię
Ponieważ zarówno świeżo upieczona mama, jak i jej maleństwo są szczególnie narażeni na działanie złego oka, w pokoiku, w którym ma zamieszkać dzidziuś aż roi się od amuletów – miniaturowy Koran pod poduszką, Koran w wózku, Koran wetknięty pod ubranko, lusterko lub coś ostrego schowane w nosidełku, ręka Fatimy na drzwiach, bransoletka z okiem proroka na nóżce dziecka… Przyznaję, jestem pragmatyczna do bólu i wszelkie magiczne zabiegi, które w żaden sposób nie przyczyniają się do poprawienia samopoczucia mojego dziecka są dla mnie pozbawione wszelkiej logiki. Mało tego, uważam, że tylko człowiek, który sam wiecznie knuje przeciwko innym, który sam jest przepełniony zawiścią i zazdrością i który sam rozsiewa wokół siebie złe uroki, podejrzewa wszystkich innych, że też są tacy. Dlatego tak bardzo obawia się działania złego oka. I słusznie! Bo zło, jakie puszcza w eter z pewnością kiedyś wróci do niego samego…
Czerwony szalik na czkawkę
Totalnie zdurniałam, kiedy mały dostał pierwszy raz czkawkę. Aż cały brzuszek mu podskakiwał. Chciałam mu jakoś ulżyć, ale nie miałam zielonego pojęcia jak (w temacie macierzyństwa zupełnie raczkuję). Przecież go nie przestraszę. Podanie zimnej wody takiemu maleństwu też nie wydawało mi się dobrym wyjściem z sytuacji. Poprosiłam więc swojego starego, żeby zapytał teściową, co w takich sytuacjach się robi. I to był błąd… Stary wrócił z czerwonym szalikiem w ręku i instrukcją: Z szalika wyskubujemy kilka zmechaconych gruzełków, zwijamy je w małą czerwoną kuleczkę, ślinimy i przyklejamy dziecku do czoła. Tylko przez grzeczność nie napiszę, co miałam ochotę poślinić oraz gdzie i komu przykleić!!! Szalik wylądował w koszu…
Pępuszek na szczęście
Pępuszek odpadł Muslimkowi po tygodniu. „Obfociłam” go na pamiątkę i wyrzuciłam do kosza. Patrzę, a on znów leży na szafce. To ja bach, znowu do kosza. Pępek wrócił. WTF?! Okazało się, że po wysuszeniu ma on również zająć miejsce pod podusią małego. Wściekłam się, że łooo Jezu! Tym bardziej, że pępuszek zaczynał już nieprzyjemnie pachnieć (czego nie czuł oczywiście nikt poza mną). Pępek w końcu zniknął. Ale jakoś wewnętrznie jestem przekonana, że tylko z zasięgu moich oczu i nosa.

Pierwsza kąpiel
Kiedy odpadnie pępuszek, możemy wreszcie malucha wykąpać. Oczywiście nie tak zwyczajnie i bez niepotrzebnych hec… Heca musi być zawsze! Wokół miski z wodą usypujemy okrąg z henny (dla ochrony). I jeszcze drugi z soli (dla wzmocnienia efektu). Ja już jestem zła, bo mój nabyty pragmatyzm nie lubi zbędnego bałaganu (szczególnie, kiedy dziecko nieprzerwanie generuje wokół siebie tony śmieci). Obok miski stawiamy zapaloną świeczkę. Znów się wściekam i z przerażeniem obserwuję, jak Muslimek wędruje z rąk do rąk tuż obok języków ognia. Chwila roztargnienia i nieuwagi, a ręcznik na którym leży również zacznie płonąć. Po kiego grzyba tak ryzykować?!
Po kąpieli jeszcze masaż olejem arganowym. Muslimek cały się świeci, jak choinka. I do tego okropnie cuchnie. Kiedy wszyscy wychodzą, biorę nawilżane chusteczki i wycieram centymetr po centymetrze. W taki upał mały co najwyżej się usmaży w tym oleju! Olej tylko pozamyka mu wszystkie pory w skórze i zatrzyma wodę w organizmie. On przecież musi się pocić! Wrrr. Ale oczywiście nikt mnie nie słucha, bo w społeczeństwie, gdzie prawie każda kobieta ma na swoim koncie po kilkoro dzieci, ja ze swoim skromnym doświadczeniem nie wydaję się im autorytarna. Tak oto ktoś, kto w życiu nie przeczytał ani jednej książki, zyskuje sobie uznanie wysokiej klasy specjalisty pediatrii. Prestiż rośnie wraz z liczbą wychowanych dzieci na koncie. Nie ważne, że udział w wychowaniu był znikomy bo wszystkim zamiast matki zajmowała się babcia… Trudno więc się nie wściec, kiedy na swoje racjonalne argumenty słyszy się, że ktoś inny wie lepiej bo urodził szóstkę dzieci. I do dziś każde z tych dzieci żyje i jest zdrowe. I że w swoich mądrych książkach wszystkiego nie wyczytam. Awantura wisi na włosku…
Henną malowanie
Hennę stosujemy dla ochrony (przed złym okiem) i dla zdrowia (zmiękcza ostre jak żyletki paznokietki noworodka). Tniemy 4 niewielkie kwadraty z materiału. Nakładamy na każdy z nich trochę „błota” i owijamy nimi rączki i nóżki dziecka, tak aby nie pospadały, kiedy maleństwo zacznie nimi machać. Zostawiamy na jakiś czas. Efekt nie jest zachwycający. I niestety, trudno się go pozbyć. Oczywiście zabarwienie zniknie samo, ale trzeba na to trochę czasu. A ja chciałabym teraz, zaraz, już!

Prostowanie kości
Owijamy malucha w płachtę białego materiału (może być tetrowa pieluszka) i owijamy specjalnym bandażem, zaczynając od tułowia a kończąc na nóżkach. W efekcie ma powstać coś na wzór kokonika, szczelnie opatulającego dziecko. Szkrab powinien w nim spędzić przynajmniej 15 minut. Ale im dłużej tym lepiej. Idealnie by było, gdyby przespał w nim całą noc, co oczywiście jest trudne do realizacji bo zwykle zaczyna się drzeć po 10 minutach. Chyba że jest wyjątkowo zmęczony. W jakim celu to robimy? Żeby w przyszłości nasz szkrab był smukły i wysoki. Ponieważ mam chłopczyka, nie zależy mi jakoś żeby był chudy i długi (i głupi przy okazji) jak modelka. Nie dbam już o dobre stosunki rodzinne i rozwijam bandaże… Bach do kosza! Po moim trupie!!!

Khol – arabski eyeliner
Khol podobno zwęża naczynka krwionośne w oku, przez co je wybiela i tęczówka staje się bardziej wyrazista. Chroni rzekomo oczy przed słońcem, pyłem i piaskiem, przynosi ulgę zmęczonym, podrażnionym i zaczerwienionym oczom, dzięki swoim leczniczym właściwościom. Być może. Ale może nie dla tak maleńkiego dziecka?! Tymczasem arabskie matki stosują kohl na oczy ich dzieci zaraz po urodzeniu (jedne dla „wzmocnienie wzroku dziecka”, inne – by chronić dzieci przed „złymi mocami”). Nie wiem, czy to zasługa jego cudownych właściwości, że mojemu dziecku jedno oczko zaczęło ropieć bardziej niż zwykle. Pomijam już fakt, że według wszelkich raportów (jak na przykład TEN) do produkcji kohlu używa się ołowiu. A normy ołowiu w kosmetykach arabskich są wielokrotnie przekraczane (prawda to czy ściema, wolę dmuchać na zimne). Podczas kiedy wszyscy się cieszyli, że nasz Muslimek wygląda z pomalowanymi kohlem oczami jak sułtan czy maharadża, dla mnie był zwyczajnie brudny!!! Kohl, ku zażenowaniu niektórych członków rodziny, ze świstem wylądował w koszu na śmieci (razem z bandażem do prostowania kości, pępowinką i czerwonym szalikiem na czkawkę…). Nie obyło się bez pretensji i skarżenia, ale było warto 🙂 Wróciliśmy do kropelek, które przepisał nam pan doktor.
Babusze dziadka na płaski brzuch
Aby brzuszek po porodzie znów był płaski, ściskamy go specjalnym gumowym pasem. Zwykle wciąga się już po 3 dniach 🙂 Dla wzmocnienia efektu, pod pas należy włożyć… babusze dziadka dziecka! Czar nie zadziała, jeśli użyjemy zupełnie nowych kapci. Muszą być stare, wysłużone i koniecznie śmierdzące jak ser szwajcarski! Nie ważne, że z babuszami pod pasem obciskającym brzuch niespecjalnie jest wygodnie. Liczy się efekt. Rzecz ciekawa, to co ja zauważyłam 3 dni wcześniej, inni odkryli dopiero teraz (po babuszowej terapii): Nie masz już brzuszyska! No cóż, faktycznie nie mam. Nie mam od trzech dni! Babusze bach… do kosza (razem z bandażem do prostowania kości, pępowinką, czerwonym szalikiem na czkawkę i kohlem…)
Baran na ofiarę
Kolejną tradycją jest poświęcenie barana (7, 14 lub 21 dnia po narodzinach dziecka). Jeśli ojciec dziecka z jakiegoś powodu nie złoży ofiary z barana, jego pociecha sama będzie musiała to zrobić, kiedy już dorośnie. Musi jednak pamiętać, że całe mięso z ofiarowanego Bogu zwierzęcia jest przeznaczone TYLKO I WYŁĄCZNIE dla gości. Nie wolno mu spróbować ani kawałka. Inaczej ofiara nie zostanie przyjęta.

Kasia Blanka
Tagi: dziecko, macierzyństwo, Maroko, Polka w Maroku