Mmm… jak malui. Czyli mój marokański debiut z patelnią :)

Kocham marokańskie naleśniki! I jest to miłość od pierwszego wejrzenia i… ugryzienia. Maroko bez naleśników nie smakowałoby tak samo. A trzeba przyznać, że w tej dziedzinie Marokańczycy są po prostu mistrzami i znają 1001 różnych przepisów na 1001 nocy z pysznymi crêpes…
Malui, msaman czy rghaïf (nazwa różni się w zależności od regionu; zatem malui zjemy w Kenitrze i na północy Maroka, msaman w Oujda a rghaïf w Fezie czy Rabacie) to moje ulubione (od kiedy się okazało, że beghrir nie jest jednak moją specjalnością i z przepisu na placki z 1001 dziurkami potrafię wyprodukować jedynie gumę arabską).
Przepis (na 10 placków) jest dość prosty i BAAARDZO EKONOMICZNY! Wszystko, czego potrzebujesz to:
- 250 g mąki
- pół łyżeczki soli
- około 150 ml ciepłej wody
- olej
- opcjonalnie bułka tarta
- dżem lub czekolada do smarowania
Mąkę mieszamy z solą i dolewamy CIEPŁĄ wodę. Zagniatamy ciasto i odstawiamy na 15 minut. Olej nalewamy do miseczki, w której bez trudu natłuszczamy sobie palce i od ciasta odrywamy kuleczki wielkości piłeczki pingpongowej. Naleśniki formujemy na natłuszczonym blacie. Nie podsypujemy mąki bo zepsujemy ciasto! Każdą kulkę rozciągamy na blacie jak plastelinę, aż powstanie cienki naleśnikowy kwadrat, z którego formujemy kopertkę wielkości dłoni. Za każdym przełożeniem można przetrzeć placek bułką tartą, żeby się nie sklejał (nie próbowałam sama tego patentu, podpatrzyłam go jedynie w mojej przydomowej naleśnikarni, gdzie malui smaży się na oczach klientów). Kopertki jeszcze raz przed smażeniem rozciągamy (do rozmiaru patelni). I w żadnym wypadku nie przekuwamy powstających na naleśniku wieeelkich bąbli powietrza. Koniecznie podawać z moroccan whisky!
