Paul Bowles i jego Tanger końca XX wieku

W 1987 roku Paul Bowles za namową znajomego Daniela Halperna zaczął prowadzić dziennik, w którym przez dwa lata notował ważne i błahe wydarzenia. Wynikiem jest tomik „Dni. Dziennik z Tangeru 1987-1989″.
„Nudny i monotonny”, jak go określił sam pisarz. Intrygujący obraz pracy artysty z nowym środkiem wyrazu, zachwycająco świeże i przenikliwe małe prozy, w których mistrz obserwacji rzeczy obcych i tajemniczych zwraca się ku codzienności, dając nam zaskakujący wgląd w swoje życie w Tangerze pod koniec XX stulecia – jak przekonuje nas wydawca. A jaka jest prawda?
Nie postanowiłem zamieszkać w Tangerze; tak się po prostu stało. Wizyta miała być krótka; potem zamierzałem ruszyć dalej i podróżować bez końca. Rozleniwiłem się i odłożyłem wyjazd. Później nadszedł dzień, gdy wstrząśnięty uświadomiłem sobie, że nie tylko na świecie żyje o wiele więcej ludzi niż całkiem niedawno, lecz także hotele są gorsze, podróże mniej wygodne, a świat na ogół mniej piękny. Kiedy gdzieś wyjechałem, natychmiast zaczynałem tęsknić do Tangeru. Więc jeśli tu teraz jestem, to tylko dlatego, że byłem tu, gdy uświadomiłem sobie, do jakiego stopnia świat zmienił się na gorsze, i uznałem, iż nie chcę już podróżować. (Paul Bowles)
Powiem szczerze, gdybym nie była dosłownie „zachłyśnięta” Marokiem i Tangerem, chyba bym przez książkę nie przebrnęła. Bowles ma 77 lat. Za 10 lat ma umrzeć (o czym rzecz jasna jeszcze nie wie, choć może przeczuwać, że w tym wieku należy się spodziewać śmierci każdego dnia). Jego życie jest już raczej rezygnacją niż uniesieniem, smęci, marudzi, przynudza… Stetryczały i zobojętniały na wszystko co kiedyś kochał. Je w łóżku i poświęca się… pierdołom! Rozpływa się nad wyższością wołowiny z restauracji Osso Buco na tą z Marquis! Rozpisuje się o zakupach szlafroka za trzysta dolarów! No, jak nie patrzeć, to sama nuda i monotonia… Całość ratują wzmianki o opiekującym się pisarzem przyjacielu Bowlesa – Mrabecie, o którym już tu pisaliśmy. Awanturujący się w czasie Ramadanu Mrabet przerywa nudę. Poznajemy również jego podejrzane interesy i oszustwa. Otrzymujemy barwny opis folkloru mieszkania w muzułmańskim kraju. W tle pobrzmiewa muzyka, wykonywana gdzieś na ulicy przez marokańskich grajków (przecież Bowles z wykształcenia był muzykiem).
W 1990 roku do kin trafił film Bertolucciego „Pod osłoną nieba” – brytyjsko-włoski dramat obyczajowy, oparty na powieści Bowlesa z 1949 roku. Bowles jest w filmie narratorem i pojawia się w niewielkiej roli. Obraz opowiada o parze, która wybiera się w podróż do północnej Afryki, aby ożywić swoje małżeństwo, ale na miejscu nie radzi sobie z niebezpieczeństwami.
Troje Amerykanów z Nowego Jorku przybywa do Tangeru w 1947 roku. Port Moresby (John Malkovich) i jego żona Kit (Debra Winger) w towarzystwie przyjaciela George’a Tunnera (Campbell Scott) mają zamiar wybrać się w głąb Sahary. W Maroku nie ma jeszcze turystów. Tunner ma wrócić do domu za kilka tygodni, ale Port i Kit chcą zostać przez rok czy dwa. Zaraz po przybyciu poznają panią Lyle, autorkę relacji z podróży, i jej syna. Port kłóci się z Kit, rusza sam na miasto, spotyka prostytutkę, uprawia z nią seks i musi uciekać przed tłumem po tym, jak próbuje ona ukraść mu portfel. Po powrocie zaczyna podejrzewać, że Kit spała z Tunnerem, co jest nieprawdą. Jednak wkrótce rzeczywiście spędzają oni ze sobą noc, kiedy rozdzielają się w podróży z Portem (on jedzie samochodem z Lyle’ami, oni pociągiem). Potem młody Lyle wiezie samego Tunnera do Masadu, gdzie nowojorczycy mają się potem spotkać, ale wcześniej kradnie paszport Porta. Port i Kit ruszają w końcu sami w dalszą podróż, Port jednak umiera na tyfus w forcie francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Kit zostaje sama w głębi Sahary. Wędruje chaotycznie, dopóki nie ratuje jej karawana Belkassima. W domu Belkassima Kit zostaje jego kochanką, jednak przepędzają ją jego żony. Trafia na targ, potem do szpitala i tam odnajduje ją pracownica amerykańskiej ambasady. Zostaje przewieziona z powrotem do Tangieru, gdzie czeka na nią Tunner. Jednak Kit znika z taksówki, zanim Tunner przychodzi na jej spotkanie z hotelu.
Ponieważ nie znamy dnia swojej śmierci, traktujemy życie jak niewyczerpane źródło. A przecież wszystko zdarza się tylko określoną, i to niewielką, liczbę razy. Jak często przypomnisz sobie jeszcze popołudnie z dzieciństwa – to, które tkwi w tobie tak głęboko, że nie wyobrażasz sobie bez niego życia? Może cztery, pięć razy. Może nawet mniej… Ile razy zobaczysz wschód księżyca w pełni? Może dwadzieścia. A jednak życie wydaje się niewyczerpane.
To właśnie te słowa Bowlesa, które tak znakomicie wybrzmiały w filmie, przyczyniły się ostatecznie do jego sukcesu. Mimo to, Bowles do samego końca uważał go za swoją porażkę.
To wszystko znajdziecie w marokańskim dzienniku Bowlesa. Nudnym i monotonnym… ale czy na pewno?
Tagi: film, książka, Maroko, Paul Bowles, Tanger