Rif – kraina obfita w kif. Marokański szlak haszyszowy

W Maroku bez większego problemu można kupić i przypalić „zioło”. Mało tego, za niewielką dodatkową opłatą, której wysokość zależy tylko i wyłącznie od Waszej umiejętności targowania się, możecie zwiedzić plantację marihuany i naocznie uczestniczyć w produkcji kifu. Możecie też strzelić sobie pamiątkową fotkę wśród krzewów konopi. Nic w tym nadzwyczajnego. Turystyka haszyszowym szlakiem jest w Maroku bardzo popularna i przyciąga „zielarzy” z całego świata.
Jedziemy z Ch. pociągiem z Marrakechu do Kenitry. Na którejś stacji dosiada się do nas facet. Nie żeby zaraz zbir, ale jakoś zaufania nie budzi. I zaczyna nawijać… Jedzie do Tangeru. Jest hodowcą marihuany. Ale biznes ostatnio kiepsko idzie. Policja coraz więcej chce w łapę i robi psikusy. A klientom też nie można ufać. Ostatnio przyjechał jeden taki, kręcił jakieś filmy, niby dla siebie na pamiątkę, a potem puścili to w telewizji. I afera, że ja pierniczę! Naloty, kontrole… eh.
Kif po arabsku znaczy przyjemność. W Maroku to potoczna nazwa marihuany. Do niedawna uprawą kifu zajmowały się wyłącznie plemiona w okolicach Ketamy – stolicy haszyszu. Plantacji kifu jest dziś coraz więcej np. w kilku prowincjach między Chefchaouen a Al-Husajmą. Konopie porastają niekiedy całe doliny Rifu – łańcucha górskiego w północno-zachodnim Maroku. Stąd pochodzi blisko połowa światowej produkcji. Jej uprawa jest bardzo zyskowna i opiera się na niej cała gospodarka Rifu. Choć uprawa i palenie kifu są w Rifie tolerowane, jego sprzedaż jest niezgodna z prawem. Zakaz ten stał się przyczyną rozkwitu przemytu, z który władze Maroka wspierane przez UE bezskutecznie walczą. Aby zmniejszyć skalę problemu, zachęca się ludność do uprawy innych roślin. Ale hodowcy, kiedy słyszą, że zamiast marihuany mieliby sadzić pomidory, stukają się w czoła… Nie pomagają nawet spontaniczne naloty helikopterów zrzucających chemikalia.
W latach 60. XX w. po Maroku podróżowali William Burroughs, Timothy Leary i Jimi Hendrix. Podążający śladami swych guru pierwsi hipisi również dotarli do gór Rif, gdzie na obszarze 5 tys. ha uprawiano konopie na własny użytek, głównie wokół berberyjskiego miasteczka Ketama. Kifu, czyli rozdrobnionej marihuany wymieszanej z tytoniem, używała przeważnie starszyzna, muzycy i sufi, dla których święte ziele jest drogą do poznania natury Allaha. Choć oficjalnie po uzyskaniu przez Maroko niepodległości, uprawy marihuany zostały zakazane, na te w górach Rif wciąż przymyka się oko, by uniknąć konfliktu z buntowniczymi Berberami, którzy na przestrzeni wieków opierali się każdej władzy. Pojawienie się hipisów, rosnący popyt na narkotyki w Europie oraz problemy z prawem antynarkotykowym sprawiły, że uprawy konopi zaczęły zajmować coraz większe obszary, pod które rokrocznie wypalano kilka tysięcy hektarów lasów, by w rekordowym 2003 r. rozprzestrzenić się na 134 tys. ha, z których można było zebrać 109 tys. ton marihuany i wyprodukować 3070 ton haszyszu. Produkcję kifu zamieniono na haszysz (podobno wieśniaków nauczyli tego hipisi, którzy znali cały proces z Libanu), a niegdyś spokojna i nudna Ketama zmieniła się w siedzibę narkotykowej mafii. Dziś Rif zaspokaja 80 proc. europejskiego popytu na konopną żywicę.
UWAGA! Niskogatunkowy marokański haszysz, zwany „mydłem” (ze względu na kształt, w jaki jest prasowany) zawiera zaledwie śladowe ilości tetrahydrokannabinolu (THC) – głównej substancji psychoaktywnej zawartej w konopiach indyjskich. Resztę stanowią m.in. henna, pasta do butów, kawa, olej napędowy, lukrecja, a także Largactil – lek psychotropowy, dający fizyczne pobudzenie. Lepiej więc tego nie przypalać…
Tagi: Chefchaouen, haszysz, kif, marihuana, Maroko, narkotyki, Rif