Saharyjski rytuał parzenia herbaty


Sahara, parzenie herbaty, przepis (Fot. Marta El Marakchi © All rights reserved)

Saharyjski sposób parzenia herbaty różni się trochę od marokańskiego. Saharyjczycy o wiele bardziej niż Marokańczycy przywiązują wagę do samego rytuału sporządzania tego trunku (oczywiście Saharyjczycy to również Marokańczycy, ale będę używała takiego rozróżniania dla mieszkańców Północy i Południa).

Herbatą wita się gości w całym Maroku. Ale podanie herbacianego naparu na Saharze staje się też okazją do wymiany uprzejmości i towarzyskich pogaduszek. Nie może więc trwać 5 minut. Inaczej goście pomyśleliby sobie, że chcemy się ich pozbyć. Dla Europejczyków – przyzwyczajonych do zalewania wrzątkiem torebek expresowych – może się to wydawać całą wiecznością…

Mistrz ceremonii (przeważnie gospodarz) siada na miękkich poduszkach na podłodze i gromadzi wokół siebie wszystkie przyrządy, które będą mu potrzebne do sporządzenia naparu. Aby rytuał miał swój mistyczny charakter musi mieć również specjalną oprawę. Na jednej tacce znajdują się szklanki, na drugiej herbata i cukier w specjalnych pucharkach. Obok – tygielek z rozżarzonymi węgielkami do podgrzewania imbryka z naparem.

Saharyjski napar jest dużo mocniejszy i słodszy niż marokański. Do małego imbryczka wsypujemy bowiem całą garść suszonego granulatu z herbacianych liści. I taką bryłę cukru, jaka tylko nam się zmieści przez otwór w imbryku (w Maroku można również kupić cukier w stożkach, z którego odłupuje się kawałki nożem). Nie przesadzę chyba, jeśli stwierdzę, że 1/4 imbryka stanowi granulat herbaty a 1/2 cukier. Reszta to woda 😉

Herbatę rozlewamy do szklanek trzymając imbryk bardzo wysoko, tak by na wierzchu powstał kożuszek z piany (podobnie jak w całym Maroku). Potem jednak zaczyna się niekończąca zabawa. Napar przelewamy ze szklanki do szklanki, potem z powrotem do imbryka i znów ze szklanki do szklanki… aż wszystko wokoło będzie się lepiło. Po którymś przelewaniu jedna szklaneczka (niewiele większa od naparstka) trafi wreszcie do was. Trzy łyki i po herbatce. Szklanki wracają do mistrza ceremonii. Nikt się nie martwi żeby się nie pomieszały i żebyś przy następnym rozdaniu dostał znowu swoją szklaneczkę. Zaczyna się znowu przelewanie z pełnego w próżne, mieszanie, podgrzewanie naparu. Za jakieś 20 minut znów uda ci się umoczyć usta… I tak mija całe popołudnie i wieczór. Przychodzą kolejni krewni w odwiedziny i herbatę trzeba podawać od nowa. – Europejczycy już by zdążyli pójść do pracy i wrócić. A my jeszcze pijemy tą samą herbatę – żartuje Mohammed. I jest w tym chyba trochę prawdy…

Marta El Marakchi

 

Tagi: , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *