Kobiety Sahrawi. Feministki z pustyni?

Nie wiem jak powstał ten mit, ale dziś wszyscy wiedzą, że kobiety Sahrawi należą do wyjątkowo wyzwolonych (oczywiście na tyle, na ile kultura muzułmańska pozwala). Może dlatego, że mogą wychodzić za mąż i się rozwodzić tyle razy, ile tylko dusza zapragnie? Jak widać, wyzwolenie nie jedno ma imię. Czym innym jest u nas w Europie, a czym innym na Saharze.
Powiem szczerze, gdyby mój mąż urodził się i wychował na Saharze, a nie na północy Maroka, nie moglibyśmy być dzisiaj razem (mimo całej mojej otwartości na odmienne kultury i traktowania własnego życia jak ekscytującego eksperymentu etnologicznego z niewiadomym wynikiem). Kiedy gościliśmy razem u naszych przyjaciół z Sahary moje typowo europejskie przekonanie, że wolno mi wszystko to samo co mężczyznom, nie raz zostało dyskretnie (aczkolwiek skutecznie) naprostowane i sprowadzone z powrotem na właściwy tor. Na ten przykład, zasiedliśmy do obficie zastawionego stołu, ja już w dłoni dzierżę kawał kozy, dzwoni dzwonek do drzwi i przybywa jeszcze trzech gości. Mówią coś między sobą (nie wiem co, bo posługują się niezrozumiałym dla mnie dialektem hassani). Nagle mąż wyrywa mi moją kozę z ręki i mówi, że mam iść z Samią. Ja nie puszczam mojej kozy i nie mam zamiaru nigdzie iść. Jestem głodna po 2-dniowej podróży. Ale Samia zaczyna panicznie wymachiwać rękami więc dla świętego spokoju idę za nią. Prowadzi mnie do sąsiedniego salonu, w którym siedzą same kobiety. Powoli zaczynam rozumieć. Nie wolno mi siedzieć w salonie z facetami. Ok, nie ma sprawy. W końcu jestem tylko gościem. Moja duma nie ucierpi. Ale gdybym miała tolerować to na co dzień… To, co dzieje się dalej wprawia mnie w jeszcze większe zdumienie. Kobiety noszą półmiski z dymiącym jedzeniem do salonu mężczyzn. Jedne, drugie, trzecie… i kolejne. Cholera, zaczynam wątpić czy ja w ogóle dostanę coś do zjedzenia. Patrzę, wącham, przełykam ślinę, naturalnie że się wściekam! Po 1,5 godziny biegania z półmiskami faceci najedzeni i wygadani wstają i wychodzą. Babki znowu zasuwają, zbierają brudne naczynia… i wreszcie coś przynoszą obiad dla mnie i dla siebie. Nie mogę uwierzyć, że obsłużyły całe to chłopskie towarzystwo, posprzątały po nim i dopiero same usiadły do jedzenia. Pytam Samię dlaczego? A ona nie rozumie mojego pytania. – Przecież tak jest wygodniej? – mówi. – Wygodniej? Dla kogo? – nie odpuszczam. – No dla nas. Dla kobiet. Czujemy się bardziej swobodnie jedząc. A ty nie czujesz się bardziej swobodnie, jak jesz bez mężczyzn? – pyta. – Nie – mówię bez chwili zastanowienia. – Nie wierzę – kończy naszą rozmowę Samia. Nie wierzy? To ja nie wierzę w to co zobaczyłam! Mam nadzieję, że mojemu się w dupie nie poprzewraca i nie zechce wprowadzić takich zwyczajów w naszym domu.
Kiedy mój wraca jestem już nabzdyczona, że mnie na tak długo zostawił samą (tzn z babami). – Mogłeś mnie uprzedzić, że nie będę jadła z wami – cedzę przez zęby. – Kiedy ja sam nie wiedziałem – tłumaczy się mój. Kończymy rozmowę bo przybiega młodsza siostra Samii, bierze mnie za rękę i prowadzi na dach. Opowiada mi po drodze, że jej tata jedzie jutro do swojej drugiej żony do Rabatu. Poprawiam ją, że tata pewnie chce odwiedzić swoją byłą żonę, ale przypominam sobie, gdzie jestem (poligamia jest dozwolona, ale coraz rzadziej praktykowana wśród Saharyjczyków). I tak oto doszliśmy do ślubów i rozwodów – słynnych symboli wyzwolenia saharyjskich kobiet 😉
Same śluby nie są tak pasjonujące jak imprezy rozwodowe, które saharyjskie kobiety wyprawiają od stuleci by poinformować wszystkich mężczyzn w okolicy (również swoich bliskich kuzynów), że są znowu do wzięcia. Oczywiście, jak w całym Maroku, nie może się obyć bez malowania henną dłoni i stóp. I bez melhsy, czyli tradycyjnego stroju Saharyjek. Saharyjska rozwódka nie rozpacza po stracie męża, a stroi się na bal, by usidlić kolejnego. Tutaj nikt jej nie robi przytyków, że towar przechodzony i używany… przeciwnie, jej wartość zdaje się wzrastać wprost proporcjonalnie do ilości odprawionych z kwitkiem mężów. Mężczyźni na Saharze cenią sobie doświadczenie 😉
Pierwsze przyjęcie (bez tańców, a jedynie ze „wspominkami” byłego męża) wyprawia się trzy dni po rozwodzie, tak jakby na pożegnanie. Gośćmi są tylko kobiety. Po trzech miesiącach koleżanki świeżo upieczonej rozwódki organizują kolejne przyjęcie, by obwieścić całemu światu, że panna się zwolniła i jest ponownie do wzięcia. Czas trzech miesięcy ma wykazać, że panna choć używana to nie ciężarna (ciężarna rozwodu nie dostanie aż do rozwiązania ciąży). Panna z odzysku siedzi na kolorowym dywanie a chętni panowie przynoszą wielbłądzie mięso i słodycze dla gości. Czasami biżuterię lub inne upominki dla samej panny. Panna się z nimi targuje, jakby chciała sama siebie sprzedać niczym krowę. Taka trochę dziecinada… Bywa, że na takim przyjęciu uda się upolować nowego męża. Ale bywa też, że kończy się wstydem, bo na przyjęcie nie przyjdzie ani jeden mężczyzna. Znak, że nikt pannicą nie jest już zainteresowany… Ups!
Tak się zastanawiam, co jeszcze można dorzucić na ten skromny stosik dowodów wyzwolenia saharyjskich kobiet. Może fakt, że są bardzo samowystarczalne, niezależne, potrafią prowadzić dom i rodzinny biznes jednocześnie, umieją żyć bez mężczyzn… bo tych mężczyzn nie ma. Są albo w armii, albo u drugiej żony.

Tagi: kobiety, Maroko, Sahara Zachodnia, Sahrawi