„Szkoła piękności w Kabulu. Za zasłoną afgańskiej kobiety”. Nożyczki i grzebień mogą zmieniać życie

Deborah Rodriguez uciekła od nieudanego małżeństwa do Afganistanu, by tam nieść pomoc ludziom jako wolontariuszka. Nie czuła się jednak spełniona wśród lekarzy i ratowników, ale nagle odkryła, że wiele osób pragnie się u niej ostrzyc… W Kabulu dowiedziała się, że długoletnia tradycja afgańskich salonów piękności została niemal całkowicie zniszczona przez Talibów. Wykorzystując swoją wiedzę z zakresu kosmetyki i energię otworzyła Kabulską Szkołę Piękności, pierwszy salon kosmetyczny w Kabulu, szkolący tutejsze kobiety w zawodzie fryzjerki i kosmetyczki, jednym z niewielu w tej kulturze sposobów zarobkowania dostępnych kobietom.
W tym magicznym miejscu – maleńkim azylu w ortodoksyjnie patriarchalnej kulturze – dodała sił i pomogła odnaleźć nowy sens życia swoim uczennicom, a także zawarła kilka przyjaźni na całe życie. Na treść książki składają się niezwykłe i pasjonujące historie uczennic Debbie – panny młodej zmuszonej sfingować swoje dziewictwo, dwunastoletniej dziewczynki zmuszonej do wyjścia za mąż, by pokryć długi rodziny, błyskotliwej pani doktor, która nie opuszczała domu przez trzydzieści lat.
– Czuję się znów jak za czasów Talibów – wykrzykuje.Nie wkładała burki od jesieni 2001 roku, kiedy to Talibowie zostali przepędzeni z Kabulu. Zwykle nosi stroje, które sama szyje – bajecznie kolorowe shalwar kameezy i sari w barwach orchidei, brzoskwini, limonkowej zieleni lub pawiego błękitu. Dzięki temu wyraźnie odcina się od zakurzonej szarości Kabulu i od innych kobiet na ulicach, które zwykle chodzą w burych, nieciekawych strojach. Dziś jednak przestrzega tradycji, jak przystało pannie młodej w dniu przyjęcia zaręczynowego. Wyszła z domu rodziców pod osłoną burki, by sześć godzin później wyłonić się fantazyjnie umalowana, ze sztucznymi rzęsami wielkości jaskółczych skrzydeł, z kunsztownie ufryzowanymi włosami i w stroju, który błyszczy niczym rozświetlone wesołe miasteczko w pogodną noc. W Ameryce pomyślano by, że to drag queen spiesząca na imprezę w klimacie balu maturalnego z lat 50, jednak tutaj, w Afganistanie, z niezrozumiałych dla mnie powodów, taki wygląd podkreśla mistyczność dziewictwa.Tuż za uczestniczkami przyjęcia zjawia się kucharka i szepcze, że zaparzy herbatę. Potem wpadają do salonu Topekai, Baseera i Bahar, pozostałe kosmetyczki, w biegu zdejmując z głów chusty. I rozpoczyna się radosny, rozplotkowany, trwający cały dzień zabieg przekształcania dwudziestoletniej Roshanny w tradycyjną afgańską pannę młodą. Większość salonów piękności policzyłaby za taką usługę 250 dolarów, czyli połowę rocznego dochodu przeciętnego Afgańczyka, ale ja jestem nie tylko byłą nauczycielką Roshanny, ale również jej przyjaciółką. A ona to moja pierwsza i najlepsza przyjaciółka w Afganistanie. Kocham ją z całego serca i dlatego usługi salonu to zaledwie jeden z prezentów, które ode mnie dostanie.
Zaczniemy od tych części ciała Roshanny, których dziś nie będzie oglądał nikt poza jej mężem. Afgańscy tradycjonaliści uznają owłosienie na ciele nie tylko za brzydkie, ale i nieczyste, musimy więc wydepilować wszystkie włosy z wyjątkiem brwi, rzęs i pięknych jedwabistych loków zdobiących jej głowę. Nie wolno zostawić żadnego włoska na ramionach, pod pachami i w okolicach intymnych, ani tym bardziej zbędnego owłosienia na twarzy. Ciało Roshanny ma być miękkie i gładkie jak u dziewczynki przed pokwitaniem. Prowadzimy ją korytarzem do pokoju depilacji woskiem, muszę dodać, że jedynego w całym Afganistanie. Z niewesołą miną siada na łóżku.
– Mogłaś zrobić to sama w domu – droczę się z nią, a pozostałe kobiety się śmieją.
Często panny młode są zbyt wstydliwe lub wystraszone, by pozwolić, aby ktoś obcy usuwał im włosy łonowe, wiec robią to same w domu, wyrywając włoski ręcznie lub za pomocą gumy do żucia. Każdy z tych sposobów jest niezwykle bolesny, poza tym ciężko osiągnąć efekt idealnej brazylijskiej gładkości z przodu i z tyłu, nawet jeśli tak jak Roshanna ma się to wyjątkowe szczęście, i posiada duże lustro.
– Przynajmniej wiesz, że twój mąż robi teraz to samo – dorzuca Topekai z chytrym uśmiechem.
Kosmetyczki chichoczą na wzmiankę o uwadze, jaką pan młody poświęca dziś swojemu nagiemu ciału. On również musi usunąć całe zbędne owłosienie.
– Ale jemu wolno je po prostu zgolić – wzdycha Roshanna, by zaraz potem zarumienić się i spuścić oczy.
Wiem, że nie chce przy teściowej krytykować przyszłego męża, którego jeszcze nawet nie poznała. Nie chce dać starszej pani żadnego powodu, dla którego ta mogłaby dopatrzyć się w narzeczonej syna jakiejś wady. Po chwili Roshanna podnosi wzrok i uśmiecha się do mnie nerwowo. Zdaje się jednak, że teściowa nic nie słyszała, bo zatrzymała się tuż za drzwiami, szepcząc coś do jednej z córek. Gdy znów skupia uwagę na pokoju, patrzy na Roshannę niczym dumny właściciel na atrakcyjny przedmiot.
To ona wybrała ją na żonę dla swojego syna w niecały rok po tym, jak Roshanna wraz z pierwszym rocznikiem, jesienią 2003 roku ukończyła kabulską szkolę kosmetyczek i otworzyła swój salon. Będąca daleką kuzynką dziewczyny przyszła teściowa odwiedziła jej salon, by zrobić sobie trwałą. Z podziwem patrzyła na ładną, zaradną i przedsiębiorczą młodą kobietę, która musiała utrzymywać swoją rodzinę, odkąd uciekli w 1998 roku przed Talibami do Pakistanu. Gdy tylko wyszła z salonu piękności Roshanny, od razu zaczęła zbierać o niej kolejne informacje. A to, co słyszała, spodobało jej się.
Ojciec Roshanny był lekarzem i przed ucieczką rodzinie dobrze się powodziło. W Pakistanie jednak zabroniono mu wykonywania zawodu, co często spotykało uchodźców, i musiał podjąć pracę fizyczną jako pucybut. Nim wrócili do Kabulu, tak podupadł na zdrowiu, że nie był już w stanie pracować w wyuczonym zwodzie. Wciąż jednak sumiennie wypełniał obowiązki ojca, wszędzie towarzysząc Roshannie. Teściowej nie udało się wywęszyć nawet najmniejszego skandalu, może za wyjątkiem przyjaźni ze mną. Jednak nawet to jej nie zniechęciło, ponieważ cudzoziemek nie ocenia się według tak surowych standardów jak Afganki. Stanowimy jakby oddzielną płeć, której przedstawicielkom wolno lawirować między środowiskami afgańskich kobiet i mężczyzn, które we wszystkich sferach życia są od siebie całkowicie oddzielone. Gdy zrobimy coś szokującego, na przykład uściśniemy rękę mężczyźnie, odbierane jest to zwykle jako wybaczalny i możliwy do przewidzenia afront. Teściowa mogła nawet postrzegać znajomość ze mną jako coś pozytywnego, ponieważ jestem łącznikiem z bogactwem i potęgą Ameryki; wszyscy Afgańczycy zakładają bowiem, że Amerykanie są bogaci. I można powiedzieć, że jesteśmy – przynajmniej w sensie materialnym. W każdym bądź razie teściowa była zdeterminowana, by zdobyć Roshannę jako pierwszą żonę dla swojego najstarszego syna, inżyniera mieszkającego w Amsterdamie. Nie ma w tym nic dziwnego. Niemal wszystkie pierwsze afgańskie małżeństwa są aranżowane i z reguły to matka mężczyzny wybiera dla niego odpowiednią dziewczynę. Później wolno mu pojąć drugą, a nawet trzecią żonę, ale pierwsza niewinna owieczka należy tak samo do niego, jak i do jego matki.
Zarówno przyjęcia zaręczynowe, jak i wesela to w Afganistanie wielkie, przebogate wydarzenia. Rodziny przez lata oszczędzają, często nawet zadłużają się, by wydać jak najhuczniejsze przyjęcie. W końcu jest to kraj, w którym publiczne życie towarzyskie nie istnieje. Nie ma tu klubów, nie odbywają się koncerty i działa zaledwie kilka restauracji, z których te, otwarte po odejściu Talibów, odwiedzane są głównie przez gości z Zachodu. Jest też kilka kin, ale bywają w nich przeważnie mężczyźni. Jeśli pojawia się jakaś kobieta, tak jak mi się to raz zdarzyło – poprosiłam znajomego, by mnie ze sobą zabrał – staje się ona główną atrakcją wieczoru i głowy wszystkich mężczyzn na sali bez przerwy obracają się w jej stronę. Nie ma więc okazji, podczas których odświętnie ubrani Afgańczycy obu płci mogliby się spotkać i swobodnie ze sobą poprzebywać. Chociaż podczas zaręczyn i wesel także właściwie są oddzielnie. Na wielkich, kilkusetosobowych przyjęciach kobiety i mężczyźni przebywają w oddzielnych salach. Orkiestry też są dwie. Jeśli spotkanie jest mniej liczne, jedną salę dzieli się na pół, przeciągając zasłonę. Zawsze jednak przy takich okazjach wszyscy mają na sobie drogie ubrania i kilogramy biżuterii.
(…)
Gdy przyszła teściowa po raz pierwszy odwiedziła rodziców Roshanny, przynosząc w prezencie ciasta, importowane słodycze i inne drobiazgi i prosząc o rękę dziewczyny, spotkała się z odmową. To część rytuału, który ma zasygnalizować, że córka jest dla rodziców cenna, że ją kochają i że niezwykle trudno będzie im pogodzić się z opuszczeniem przez nią domu rodzinnego. Niemniej jednak byli zadowoleni z propozycji. Był to również pierwszy krok w procesie dobijania targu. Przez kilka następnych miesięcy ojcowie młodych wykłócali się o wysokość posagu w gotówce, o ilość sukienek, które rodzina pana młodego każe swojemu krawcowi uszyć dla narzeczonej, ilość materiału, jaką otrzyma rodzina panny młodej, by mogła uszyć sobie nowe ubrania, a wreszcie o wartość złotej biżuterii, którą miała być obdarowana Roshanna. Jej ojciec okazał się dobrym negocjatorem. Posag miał wynosić 10 000 dolarów, a panna młoda miała dodatkowo otrzymać 5000 dolarów w złocie i mnóstwo przedmiotów, bez których nie mógłby się odbyć ślub przedstawicieli klasy wyższej. Roshanna nie miała w tej kwestii nic do powiedzenia. Tak jak w przypadku wszystkich pierwszych małżeństw w Afganistanie, była to czysto handlowa transakcja, którą przeprowadzali ojcowie. Roshanna jednak cieszyła się na ślub. Właściwie jest jedyną znaną mi kabulską panną młodą chętną do wyjścia za mąż.
Od chwili kiedy poznałam Roshannę, podczas mojej pierwszej wizyty w Kabulu, na wiosnę po wypędzeniu Talibów, zastanawiał mnie jej smutek. Dlaczego właściwie tak bardzo mnie poruszył, skoro w Afganistanie wydarzyły się miliony smutnych historii? To miasto całe przepełnione jest smutkiem. Podczas trwającej dwadzieścia siedem lat wojny mnóstwo ludzi straciło bliskich, domy, środki do życia, zniszczono całe miasteczka i odarto mieszkańców ze wszystkich marzeń. Nadal zdarzają się bombardowania, wybuchają zapomniane miny, rozrywając na strzępy odzyskane szczęście. Dlaczego więc Roshanna wyróżniała się na tle całego tego smutku? Za swoją radością, ciepłem, entuzjazmem, kolorowymi ubraniami i szerokim uśmiechem tak bardzo starała się ukryć ból, że gdy wychodził na jaw, nie sposób było nie cierpieć z nią.
Minęło kilka tygodni, nim poznałam jej historię. Wpierw zauważyłam, że jej spojrzenie się rozświetla, gdy do budynku, w którym pracowałyśmy, ona jako sekretarka, a ja jako wolontariuszka organizacji humanitarnej, wchodził pewien młody mężczyzna. Początkowo smutek przypisywałam brakowi zainteresowania z jego strony, wkrótce jednak zauważyłam, że odwzajemnia jej spojrzenia. Zaczęłam nawet z tego żartować.
– Czyżbyś miała chłopaka? – pytałam, a ona rumieniła się i odwracała ode mnie.
– My nie zawieramy małżeństw z miłości – odpowiedziała wreszcie, gdy kolejny raz zadałam jej to pytanie – Muszę poślubić tego, kogo wybiorą moi rodzice.
Wiedziałam, że Roshanna i chłopak nie mogą wyznać swoich uczuć ani tym bardziej ich okazywać. Tak na dobrą sprawę w ogóle nic nie mogli z nimi zrobić, ponieważ w Kabulu nie istnieje coś takiego jak chodzenie na randki. Zastanawiałam się jednak, czy nie byłoby możliwe, żeby jego matka porozmawiała z jej rodzicami i wówczas zaaranżowano by małżeństwo oparte na miłości. Zapaliłam się do tego pomysłu i wspomniałam Roshannie o tym pewnego dnia, a wtedy wciągnęła mnie w ciemny korytarz i powiedziała:
– To się nigdy nie zdarzy, Debbie. – Jej oczy błyszczały w słabym świetle – Byłam już kiedyś zaręczona z kimś innym. Rodzice chłopaka, który mi się podoba, nigdy mu nie pozwolą mnie poślubić. Oparłam się o ścianę i spytałam:
– Dlaczego to taki problem, że wcześniej byłaś zaręczona? Nie wolno ci zmienić zdania?
– Ty nic nie rozumiesz – tłumaczyła – Na przyjęciu zaręczynowym dopełniliśmy nikka.
Pierwsze prawie małżeństwo Roshanny miało miejsce, gdy Talibowie byli jeszcze u władzy. Jej rodzina żyła w strasznych warunkach w obozie dla uchodźców, tuż za granicą Pakistanu. Dziewczyna miała szesnaście lat i była tak bystra, że nawet tam znalazła możliwość zdobycia wykształcenia. Nauczyła się angielskiego i podstaw obsługi komputera, a następnie znalazła pracę sekretarki w międzynarodowej agencji pomocy humanitarnej. Często musiała wracać do Afganistanu, oczywiście zawsze w towarzystwie ojca, by wykonać jakieś zlecenia dla agencji. Ale praca sprawiła, że znalazła się w niebezpiecznej bliskości Talibów, będących wówczas u szczytu swojej potęgi. Często zdarzało się, że porywali oni młode, niezamężne dziewczyny i zmuszali je do małżeństw ze swoimi zwolennikami. Wiele afgańskich rodzin nie pozwalało córkom wychodzić z domu w obawie, że zwrócą one na siebie uwagę Talibów, ale nawet mimo takich środków ostrożności zdarzały się porwania dziewczyn z domów. Plotkujący sąsiedzi i usłużni donosiciele dostarczali Talibom konieczne informacje.
Rodzina Roshanny stanęła więc przed dylematem: potrzebowali jej dochodu, ale bali się, że któregoś dnia zostanie uprowadzona i zmuszona do życia z wrogiem, którego nienawidzili. A Talibów nienawidzili z całego serca. Jak wiele afgańskich rodzin powitali ich przybycie w 1996 roku z ostrożnym optymizmem. Wcześniej Kabul rozrywany był na strzępy przez frakcje mudżahedinów, którzy pokonali Rosjan, a następnie zwrócili się przeciwko sobie w krwawej walce o panowanie nad krajem. Mimo że rodzice Roshanny nie byli konserwatystami, chcieli, aby życie w ich kraju wróciło do normy, a Talibowie właśnie o to walczyli z niezwykłą determinacją. Z biegiem czasu coraz mniej jednak podobały się im bezwzględność i okrucieństwo, jakie towarzyszyły wprowadzaniu reżimu Talibów.
By zapewnić Roshannie bezpieczeństwo, jej rodzice postąpili tak, jak wiele innych afgańskich rodzin w tym czasie – na gwałt szukali jej męża, mając nadzieję, że w ten sposób ochronią ją przed porwaniem. Poszukiwania uznali za zakończone, gdy okazało się, że w Niemczech mieszka samotnie daleki kuzyn. W tym czasie kandydaci na mężów byli niezwykle pożądanym towarem, a rodziny dziewcząt nie miały czasu wykłócać się o posagi, sukienki i złote pierścionki, ponieważ Talibowie krążyli wokół jak głodne wilki. Szybko osiągnięto więc porozumienie, na podstawie którego rodzina Roshanny miała otrzymać jedynie niewielki posag. Jako że obie rodziny chciały, by związek zawarto najszybciej, jak to możliwe, pan młody natychmiast przyleciał do Afganistanu na przyjęcie zaręczynowe. Właściwy ślub miał się odbyć za kilka miesięcy w Niemczech, więc nikka dopełniono w noc przyjęcia.
Nikka to małżeński kontrakt zawierany według muzułmańskiego prawa. To on, bardziej niż oficjalny ślub, czyni z pary męża i żonę. W normalnych warunkach nikka podpisuje się długo po przyjęciu zaręczynowym, by dać rodzinie pana młodego czas na zgromadzenie środków na posag, ubrania i wesele. Rodzice Roshanny postąpili więc nietypowo, pozwalając, by została legalną żoną poprzez podpisanie nikka już na przyjęciu zaręczynowym. Rodzina pana młodego również na to nalegała, chcąc mieć pewność, że Roshanna nie zmieni zdania po wyjeździe małżonka do Niemiec, poza tym jako legalna żona miałaby też ułatwioną emigrację. Ale kilka dni później jej świeżo poślubiony mąż po prostu wyjechał. Bez podania powodu i bez niej. Czuła się załamana i poniżona, a miało być jeszcze gorzej. Dwa tygodnie później powiedziano jej, że tuż po powrocie do Niemiec mąż się z nią rozwiódł.
(…)
– O mój Boże – powiedziała zdławionym głosem. – To się dzieje naprawdę. Co ja teraz zrobię…
Wtedy odgadłam jej tajemnicę. Nie była dziewicą.
Tej nocy nie mogłam spać. Nie mogłam przestać myśleć o tym, przez co ona teraz przechodzi. Następnego dnia przyszła do szkoły kosmetyczek i wyszłyśmy razem, by porozmawiać w cichym zakątku między budynkami. Oparła się o ścianę i płakała czarnymi od tuszu łzami.
– Mój pierwszy mąż, ten z Niemiec, zmusił mnie do makuni dzień po naszym przyjęciu zaręczynowym – łkała.
Nigdy nie miała odwagi powiedzieć o tym rodzicom. Gdyby się dowiedzieli, byliby oburzeni i wytrąceni z równowagi. Zawsze przecież odbywa się oficjalna ceremonia skonsumowania małżeństwa, podczas której para spędza razem pierwszą noc, a rodziny czekają za drzwiami sypialni, by na własne oczy ujrzeć dowód dziewictwa panny młodej. Jest to jedyny właściwy sposób skonsumowania małżeństwa, ale niemiecki pan młody wolał szybki numerek, zanim się ulotnił.
Roshanna wstydziła się tak bardzo, że nie umiała przyznać się nawet przede mną. A teraz zbliżał się jej drugi ślub z kolejnym mężczyzną, który mieszkał za granicą. Następne nikka zostanie podpisane na przyjęciu zaręczynowym przez pana młodego i reprezentanta jej rodziny, ponieważ narzeczony, którego nadal nie znała, kilka dni po zaręczynach wraca do Amsterdamu. Nie zamierza też przyjechać do Afganistanu na przyjęcie ślubne, co jakkolwiek dziwne, zdarza się dosyć często, i w związku z tym jego rodzina ogłosiła, że ceremonia skonsumowania małżeństwa ma nastąpić w noc po przyjęciu zaręczynowym.
(…)
Gdy przechodzimy pod pergolą, zauważam, że salę przedziela na pół wielka kurtyna. Skoro wszystkie kobiety są po tej stronie, to mężczyźni muszą być po tamtej. Jakby na potwierdzenie moich domysłów jeden z mężczyzn wychyla się i gapi pożądliwie na kobiety. Wkrótce ktoś wciąga go z powrotem i zasłona wraca na swoje miejsce. Zdążyłam się już zorientować, że zbliżamy się do sceny, na której ustawiono dwa pozłacane krzesła, niczym trony dla króla i królowej. Przed krzesłami stoi stół, a na nim wielka skrzynia pełna skarbów. Na krzesła skierowano światło reflektorów. Gdy jesteśmy już bardzo blisko, zza zasłony wychodzi mężczyzna. W ostrym świetle niezbyt wyraźnie widzę jego twarz.
– Myślę, że to pan młody – szepczę do Roshanny, ale ona nie patrzy na mnie. Chciałam zapytać jej matkę, czy to pan młody, ale uświadomiłam sobie, że przecież ona również nigdy go nie widziała. Idziemy w stronę sceny. Orkiestra przyspiesza, a Roshanna drży tak mocno, że trudno mi się jej trzymać.
W końcu podchodzimy na tyle blisko, że dokładnie widzę stojącego na scenie mężczyznę. Jest blady i wygląda, jakby był w transie. W tym momencie teściowa wyciąga rękę do Roshanny. Pomaga jej wejść na scenę i łączy jej dłoń z dłonią pana młodego. Dziewczyna wzdryga się, jakby dłoń mężczyzny ją parzyła. Wkrótce na scenę wchodzą wszyscy członkowie obu rodzin, a mnie spycha na bok tłumek fotografów i kamerzystów. Błyskają flesze, słychać odgłosy przewijanej taśmy i klikanie naciskanych wyzwalaczy. Operatorzy kamer przepychają się miedzy sobą, bo każdy chciałby filmować pod jak najlepszym kątem i mieć jak najlepsze ujęcia. Stoję na palcach, starając się dojrzeć, jak radzi sobie Roshanna i walcząc z pokusą, by krzyknąć: „Uśmiechnij się!”, co zwykle robię na tego typu imprezach w Ameryce. Ona jednak, podobnie jak pozostali członkowie jej rodziny, sprawia wrażenie zmartwionej. Pan młody nie jest może aż tak przejęty, ale na szczęśliwego też nie wygląda. Raczej na zdezorientowanego, jakby ktoś ogłuszył go parę minut wcześniej i zdołał się ocknąć właśnie w chwili ataku kamer i aparatów.
Po chwili matki sprowadzają Roshannę i jej męża ze sceny i ciągną poprzez tłum do drzwi znajdujących się na samym końcu sali. Kobiety siedzące przy stolikach, obok których stoję, wstają i zapraszają mnie, bym do nich dołączyła, wreszcie więc siadam.
– Dokąd oni poszli? – pytam kobietę, która ma na głowie stroik z cyrkonii i chyba zna choć trochę angielski.
– Mają okazję się teraz poznać – odpowiada. – Bliska rodzina też zostanie ze sobą zapoznana.
Materiały: Wydawnictwo Philip Wilson Warsaw